Józef Baran - Rodzina żniwna
ojciec z namaszczeniem kapłana
uderza w gong słońca
po raz kolejny
dokonuje pierwszego przecięcia pokosu
i oto znowu brniemy
całą rodziną
przez ścierniowe pola
biczowani pejczem upału
kąsani przez ślepe bąki
w tej corocznej krucjacie
po ziemi świętej
za chlebem
żniwa są naszą
najważniejszą stacją
dźwigamy na plecach
rozgrzane do czerwoności
krzyże lipcowego nieba
pochyleni
rytmicznie zawiązujemy snopy
mijamy sześć południ
jak sześć pustyń
na których jedynymi oazami
są ukryte w dziesiątkach
dzbany z wodą
ręce i nogi mamy pokłute
ostrymi źdźbłami
wreszcie pojmane zboże
stoi ustawione na ściernisku
matka podaje ojcu
chustkę Weroniki
aby wytarł w nią
zbroczoną potem
starą twarz
wśród niedzielnych dzbanów
kołem siadamy
wielkie odpoczywanie
rozpoczynamy