Polska poezja w sieci

Serwis polska-poezja.pl jest finansowany ze środków Fundacji im. Maurycego Mochnackiego

Mecenas portalu Polska-poezja.pl

Facebook ikona Youtube ikona

 

Polska poezja na naszej stronie i w serwisie Youtube czytana przez najlepszych polskich aktorów

Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz, Księga dziesiąta, Emigracja. Jacek (fragmenty, Spowiedź Jacka Soplicy)

 

Robak, nim zaczął mówić, w Klucznika oblicze

Wzrok utkwił i milczenie chował tajemnicze.

A jako chirurg naprzód miękką rękę składa 

Na ciele chorującym, nim ostrzem raz zada:

Tak Robak wyraz bystrych oczu swych złagodził,

Długo nimi po oczach Gerwazego wodził,

Na koniec, jakby ślepym chciał uderzyć ciosem,

Zasłonił oczy ręką i rzekł mocnym głosem:

 

«Jam jest Jacek Soplica…»

 

Klucznik na to słowo

Pobladnął, pochylił się i, ciała połową

Wygięty naprzód, stanął, zwisł na jednej nodze,

Jak głaz lecący z góry, zatrzymany w drodze.

 

[…]

 

«Panie Rębajło, rzekł Ksiądz, już mię nie zatrwożą

Gniewy ludzkie, bo jestem już pod ręką Bożą;

Zaklinam cię na imię Tego, co świat zbawił

I na krzyżu zabójcom swoim błogosławił,

I przyjął prośbę łotra; byś się udobruchał

I to, co mam powiedzieć, cierpliwie wysłuchał;

Sam przyznałem się, muszę dla ulgi sumnienia

Pozyskać, a przynajmniej prosić przebaczenia;

Posłuchaj mej spowiedzi; potem zrobisz sobie

Ze mną, co zechcesz». I tu złożył ręce obie

Jak do pacierza; Klucznik cofnął się zdumiony,

Uderzał ręką w czoło i ruszał ramiony.

 

A Ksiądz zaczął swą dawną z Horeszką zażyłość

Opowiadać i swoją z jego córką miłość,

I swe z tego powodu z Stolnikiem zatargi.

Lecz mówił nieporządnie, często mieszał skargi

I żale we swą spowiedź, często rzecz przecinał,

Jak gdyby już ją kończył, i znowu zaczynał.

 

[…]

 

«Wszak sam wiesz, Gerwazeńku, jak Stolnik zapraszał

Często mnie na biesiady; zdrowie moje wnaszał,

Krzyczał nieraz, do góry podniosłszy szklenicę,

Że nie miał przyjaciela nad Jacka Soplicę;

Jak on mnie ściskał! Wszyscy, którzy to widzieli,

Myślili, że on ze mną duszą się podzieli.

On przyjaciel? on wiedział, co się wtenczas działo

W duszy mojej!

 

                               *    *    *

 

Tymczasem już szeptała o tym okolica,

Jaki taki gadał mi: „Ej, panie Soplica,

Daremnie konkurujesz; dygnitarskie progi

Za wysokie na Jacka podczaszyca nogi”.

Ja śmiałem się, udając, że drwiłem z magnatów

I z córek ich, i nie dbam o arystokratów;

Że jeśli bywam u nich, z przyjaźni to robię,

A za żonę nie pojmę, tylko równą sobie.

 

[…]

 

Jak łatwo może człowiek popsuć szczęście drugim

W jednej chwili, a życiem nie naprawi długim!

Jedno słowo Stolnika, jakże byśmy byli

Szczęśliwi! kto wie, może dotąd byśmy żyli,

Może i on przy swoim kochanym dziecięciu,

Przy swojej pięknej Ewie, przy swym wdzięcznym zięciu

Zestarzałby spokojny! może wnuki swoje

Kołysałby! teraz co? nas zgubił oboje,

I sam – i to zabójstwo – i wszystkie następstwa

Tej zbrodni, wszystkie moje biedy i przestępstwa!…

Ja skarżyć nie mam prawa, ja jego morderca,

Ja skarżyć nie mam prawa, przebaczam mu z serca,

Ale i on…

 

                               *    *    *

 

Żeby już raz otwarcie był mnie zrekuzował, 

Bo znał nasze uczucia; gdyby nie przyjmował

Mych odwiedzin; to kto wie? może bym odjechał,

Pogniewał się, połajał, w końcu go zaniechał;

Ale on, chytrze dumny, wpadł na koncept nowy:

Udawał, że mu nawet nie przyszło do głowy,

Żeby ja mógł się starać o związek takowy.

A byłem mu potrzebnym, miałem zachowanie

U szlachty i lubili mnie wszyscy ziemianie.

Więc on niby miłości mojej nie dostrzegał,

Przyjmował mnie jak dawniej, a nawet nalegał,

Abym częściej przyjeżdżał, a ilekroć sami

Byliśmy, widząc oczy me przyćmione łzami

I pierś zbyt pełną i już wybuchnąć gotową,

Chytry starzec, wnet wrzucił obojętne słowo

O procesach, sejmikach, łowach…

 

                               *    *    *

 

Ach, nieraz przy kieliszkach, gdy się tak rozrzewniał,

Gdy mię tak ściskał i o przyjaźni zapewniał,

Potrzebując mej szabli lub kreski na sejmie,

Gdy musiałem nawzajem ściskać go uprzejmie,

To tak we mnie złość wrzała, że ja obracałem

Ślinę w gębie, a dłonią rękojeść ściskałem,

Chcąc plunąć na tę przyjaźń i wnet szabli dostać;

Ale Ewa, zważając mój wzrok i mą postać,

Zgadywała, nie wiem jak, co się we mnie działo,

Patrzyła błagająca, lice jej bledniało;

A był to taki piękny gołąbek, łagodny,

I wzrok miała uprzejmy taki! tak pogodny!

Taki anielski, że już nie wiem, już nie miałem

Odwagi zagniewać ją, zatrwożyć – milczałem.

I ja, zawadyjaka sławny w Litwie całéj,

Co przede mną największe pany nieraz drżały,

Com nie żył dnia bez bitki, co nie Stolnikowi,

Ale bym się pokrzywdzić nie dał i królowi,

Co we wściekłość najmniejsza wprawiała mię sprzeczka,

Ja wtenczas, zły i pjany, milczał jak owieczka!

Jak gdybym Sanctissimum ujrzał!

 

                               *    *    *

 

Ileż to razy chciałem serce me otworzyć

I już się nawet przed nim do prośb upokorzyć,

Lecz spójrzawszy mu w oczy, spotkawszy wejrzenia

Zimne jak lód, wstyd mi był mojego wzruszenia;

Spieszyłem znowu jak najzimniej dyskurować

O sprawach, o sejmikach, a nawet żartować.

Wszystko to, prawda, z pychy, żeby nie ubliżyć

Imieniowi Sopliców, żeby się nie zniżyć

Przed panem prośbą próżną, nie dostać odmowy,

Bo jakież by to były między szlachtą mowy,

Gdyby wiedziano, że ja, Jacek…

 

                               *    *    *

 

Soplicy Horeszkowie odmówili dziewkę!

Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę!

 

W końcu sam już nie wiedząc, jak sobie poradzić,

Umyśliłem ze szlachty mały pułk zgromadzić

I opuścić na zawsze powiat i Ojczyznę,

Wynieść się gdzie na Moskwę lub na Tatarszczyznę

I zacząć wojnę. Jadę pożegnać Stolnika,

W nadziei, że gdy ujrzy wiernego stronnika,

Dawnego przyjaciela, prawie domownika,

Z którym pił i wojował przez tak długie lata,

Teraz żegnającego i kędyś w kraj świata

Jadącego – że może starzec się poruszy

I pokaże mi przecież trochę ludzkiej duszy,

Jak ślimak rogów!

 

[…]

 

Biedna, słysząc o moim odjeździe, pobladła,

Bez przytomności, ledwie że trupem nie padła,

Nie mogła nic przemówić, aż się jej rzuciły

Strumieniem łzy – poznałem, jak byłem jej miły! 

 

                               *    *    *

 

Pomnę, pierwszy raz w życiu jam się łzami zalał

Z radości i z rozpaczy, zapomniał się, szalał,

Już chciałem znowu upaść ojcu jej pod nogi,

Wić się jak wąż u kolan, wołać: „Ojcze drogi,

Weź za syna lub zabij!” Wtem Stolnik posępny,

Zimny jako słup soli, grzeczny, obojętny,

Wszczął dyskurs, o czym? o czym? o córki weselu!

W tej chwili! O Gerwazy! uważ, przyjacielu,

Masz ludzkie serce!...

 

Stolnik rzekł: „Panie Soplica,

Właśnie przyjechał do mnie swat Kasztelanica,

Ty jesteś mój przyjaciel, cóż ty mówisz na to?

Wiesz Wasze, że mam córkę piękną i bogatą,

A kasztelan witebski! wszakże to w senacie

Niskie, drążkowe krzesło, cóż mi radzisz, bracie?”

Nie pamiętam już zgoła, co mu na to rzekłem,

Podobno nic – na konia wsiadłem i uciekłem!»

 

                               *    *    *

 

«Jacku! zawołał Klucznik, mądre ty przyczyny

Wynajdujesz; cóż? one nie zmniejszą twej winy!

Bo wszakże zdarzało się już nieraz na świecie,

Że kto pokochał pańskie lub królewskie dziecię,

Starał się gwałtem zdobyć, przemyślał wykradać,

Mścił się otwarcie – ale tak chytrze śmierć zadać!

Panu polskiemu! w Polszcze, i w zmowie z Moskalem!»

 

«Nie byłem w zmowie!» Jacek odpowiedział z żalem.

«Gwałtem porwać? wszak mógłbym, zza krat i zza klamek

Wydarłbym ją, rozbiłbym w puch ten jego zamek!

Miałem za sobą Dobrzyn i cztery zaścianki.

Ach, gdyby ona była jak nasze szlachcianki!

Silna i zdrowa! gdyby ucieczki, pogoni

Nie zlękła się i mogła słuchać szczęku broni!

Lecz ona biedna! tak ją rodzice pieścili,

Słaba, lękliwa! był to robaczek motyli,

Wiosenna gąsieniczka! i tak ją zagrabić,

Dotknąć ją zbrojną ręką, byłoby ją zabić;

Nie mogłem, nie.

 

Mścić się otwarcie, szturmem zamek zwalić w gruzy,

Wstyd, boby powiedziano, żem mścił się rekuzy!

Kluczniku, twoje serce poczciwe nie umie

Uczuć, ile jest piekła w obrażonej dumie. 

 

Szatan dumy zaczął mi lepsze plany raić:

Zemścić się krwawo, ale powód zemsty taić,

Nie bywać w zamku, miłość z serca wykorzenić,

Puścić w niepamięć Ewę, z inną się ożenić,

A potem, potem jaką wynaleźć zaczepkę,

Pomścić się.

 

I zdało mi się zrazu, żem już serce zmienił,

I rad byłem z wymysłu, i – jam się ożenił

Z pierwszą, którąm napotkał, dziewczyną ubogą!

Źlem zrobił – jakże byłem ukarany srogo!

Nie kochałem jej, biedna matka Tadeusza,

Najprzywiązańsza do mnie, najpoczciwsza dusza – 

Ale ja dawną miłość i złość w sercu dusił,

Byłem jako szalony, darmom siebie musił

Zająć się gospodarstwem albo interesem,

Wszystko na próżno, zemsty opętany biesem,

Zły, opryskliwy, znaleźć nie mogłem pociechy

W niczym na świecie – i tak z grzechów w nowe grzechy…

Zacząłem pić. 

 

I tak niedługo żona ma z żalu umarła,

Zostawiwszy to dziecię, a mnie rozpacz żarła!

 

                               *    *    *

 

Jakże mocno musiałem kochać tę niebogę,

Tyle lat! gdziem ja nie był! a dotąd nie mogę

Jej zapomnieć, i zawżdy jej postać kochana

Stoi mi przed oczyma jakby malowana!

Piłem, nie mogłem zapić pamięci na chwilę

Ani pozbyć się, chociaż przebiegłem ziem tyle!

Teraz oto w habicie jestem Bożym sługą,

Na łożu, we krwi… O niej mówiłem tak długo – 

W tej chwili, o tych rzeczach mówić? Bóg wybaczy!

Musicie wiedzieć, w jakim żalu i rozpaczy

Popełniłem…

 

Było to właśnie wkrótce po jej zaręczynach;

Wszędzie gadano tylko o jej zaręczynach,

Powiadano, że Ewa, gdy brała obrączkę

Z rąk Wojewody, mdlała, że wpadła w gorączkę,

Że ma początki suchot, że ustawnie szlocha;

Zgadywano, że kogoś potajemnie kocha. – 

Ale Stolnik, jak zawsze, spokojny, wesoły,

Dawał na zamku bale, zbierał przyjacioły,

Mnie już nie prosił – na cóż byłem mu potrzebny?

Mój bezład w domu, bieda, mój nałóg haniebny

Podały mnie na wzgardę i na śmiech przed światem!

Mnie, com niegdyś, rzec mogę, trząsł całym powiatem!

Mnie, którego Radziwiłł nazywał: kochanku!

Mnie, com kiedy wyjeżdżał z mojego zaścianku,

To liczniejszy dwór miałem niżeli książęcy!

Kiedym szablę dostawał, to kilka tysięcy

Szabel błyszczało wkoło, strasząc zamki pańskie!

A potem ze mnie dzieci śmiały się włościańskie!

Tak zrobiłem się nagle w oczach ludzkich lichy!

Jacek Soplica! – Kto zna, co jest czucie pychy…»

 

Tu Bernardyn osłabiał i upadł na łoże,

A Klucznik rzekł wzruszony: «Wielkie sądy Boże!

Prawda! prawda! więc to ty? i tyżeś to, Jacku

Soplico? pod kapturem? żyłeś po żebracku!

Ty, którego pamiętam, gdy zdrowy, rumiany,

Piękny szlachcic, gdy tobie pochlebiały pany,

Gdy za tobą kobiety szalały! Wąsalu!

Nie tak to dawno! takeś zestarzał się z żalu!

Jakżem ciebie nie poznał po owym wystrzale,

Kiedyś tak do niedźwiedzia trafił doskonale?

Bo nad ciebie nie miała strzelca Litwa nasza,

Byłeś także po Maćku pierwszy do pałasza!

Prawda! o tobie niegdyś śpiewały szlachcianki:

„Oto Jacek wąs kreci, trzęsą się zaścianki,

A komu na swym wąsie węzełek zawiąże,

Ten zadrży, choćby to był sam Radziwiłł książę”.

Zawiązałeś ty węzeł i mojemu Panu!

Nieszczęśniku! i tyżeś? do takiego stanu?

Jacek Wąsal kwestarzem! wielkie sądy Boże!

I teraz! ha! bezkarnie ujść tobie nie może,

Przysiągłem: kto Horeszków krwi kroplę wysączył…»

 

Tymczasem Ksiądz na łożu usiadł i tak kończył:

«Jeździłem koło zamku; ile biesów w głowie

I w sercu miałem, kto ich imiona wypowie!

Stolnik! zabija dziecię własne, mnie już zabił,

Zniszczył! – Jadę pod bramę, szatan mię tam wabił.

Patrz, jak on hula! co dzień w zamku pijatyka,

Ile świec w oknach, jaka brzmi w salach muzyka!

I ten zamek na łysą głowę mu nie runie! – 

Pomyśl o zemście, to wnet szatan broń podsunie.

Ledwiem pomyślił, szatan nasyła Moskali.

Stałem patrząc; wiesz, jak wasz zamek szturmowali.

 

                               *    *    *

 

Bo fałsz, żebym był w jakiej z Moskalami zmowie.

 

                               *    *    *

 

Patrzyłem; różne myśli snuły się po głowie.

Zrazu z uśmiechem głupim, jak na pożar dziecko,

Patrzyłem, potem radość uczułem zbojecką,

Czekając, rychło zacznie palić się i walić;

Czasem myśl przychodziła skoczyć, ją ocalić,

Nawet Stolnika – 

 

                               *    *    *

 

Broniliście się, ty wiesz, dzielnie i przytomnie,

Zdziwiłem się; Moskale padali wkoło mnie,

Bydlęta, źle strzelają! – na widok ich klęski

Złość mię znowu porwała. – Ten Stolnik zwycięski!

I tak-że mu na świecie wszystko się powodzi?

I z tej strasznej napaści z tryumfem wychodzi?

Odjeżdżałem ze wstydem – właśnie był poranek,

Wtem ujrzałem, poznałem: wystąpił na ganek

I brylantową szpinką ku słońcu migotał,

I wąs pokręcał dumnie, i wzrok dumny miotał,

I zdało mi się, że mnie szczególniej urągał,

Że mnie poznał i ku mnie rękę  t a k  wyciągał,

Szydząc i grożąc. – Chwytam karabin Moskala,

Ledwiem przyłożył, prawie nie mierzył – wypala!

Wiesz!

 

Przeklęta broń ognista! kto mieczem zabija,

Musi składać się, natrzeć, odbija, wywija,

Może rozbroić wroga, miecz w pół drogi wstrzymać;

Ale ta broń ognista, dosyć zamek imać,

Chwila, jedna iskierka…

 

                               *    *    *

 

Czyż uciekałem, kiedyś mierzył do mnie z góry?

Utkwiłem oczy we dwie twojej broni rury,

Rozpacz, jakiś żal dziwny do ziemi mnie przybił!

Czemuż? ach, mój Gerwazy, czemuś wtenczas chybił?

Łaskę byś zrobił! Widać, za pokutę grzechu

Trzeba było…»

 

Tu znowu brakło mu oddechu.

 

«Bóg widzi, rzecze Klucznik, szczerze trafić chciałem!

Ileż ty krwi wylałeś twoim jednym strzałem,

Ileż klęsk spadło na nas i na twą rodzinę,

A wszystko to przez Waszą, Panie Jacku, winę!

A wszakże gdy dziś jegry Hrabię na cel wzięli,

Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli,

Tyś go zasłonił, i gdy Moskal do mnie palił,

Tyś mię rzucił o ziemię, tak nas dwóch ocalił.

Jeśli prawda, że jesteś księdzem zakonnikiem,

Jużci sukienka broni cię przed Scyzorykiem.

Bądź zdrów, więcej na Waszym nie postanę progu,

Z nami kwita – zostawmy resztę Panu Bogu».

 

Jacek rękę wyciągnął – cofnął się Gerwazy:

«Nie mogę, rzekł, bez mego szlachectwa obrazy

Dotykać rękę takim morderstwem skrwawioną

Z prywatnej zemsty, nie zaś pro publico bono».

 

[…]

 

Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dżuma.

Odwracali ode mnie twarz obywatele,

Uciekali ode mnie dawni przyjaciele,

Kto był lękliwy, z dala witał się i stronił;

Nawet lada chłop, lada Żyd, choć się pokłonił,

To mię z boku szyderskim przebijał uśmiechem;

Wyraz „zdrajca” brzmiał w uszach, odbijał się echem

W domie, w polu; ten wyraz od rana do mroku

Wił się przede mną, jako plama w chorym oku.

Przecież nie byłem zdrajcą kraju.

 

Moskwa mnie uważała gwałtem za stronnika,

Dano Soplicom znaczną część dóbr nieboszczyka,

Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić

Urzędem. – Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić!

Szatan radził – już byłem możny i bogaty;

Gdybym został Moskalem? najpierwsze magnaty

Szukałyby mych względów; nawet szlachta braty,

Nawet gmin, który swoim tak łacnie uwłacza,

Tym, którzy Moskwie służą, szczęśliwszym – przebacza!

Wiedziałem to, a przecież – nie mogłem.

 

                               *    *    *

 

Uciekłem z kraju!…

Gdziem nie był! com nie cierpiał!

 

                               *    *    *

 

Aż Bóg raczył lekarstwo jedyne objawić.

Poprawić się potrzeba było i naprawić

Ile możności to…

 

                               *    *    *

 

Córka Stolnika, ze swym mężem Wojewodą

Gdzieś w Sybir wywieziona, tam umarła młodo;

Zostawiła tę w kraju córkę, małą Zosię,

Kazałem ją hodować.

 

                               *    *    *

 

Bardziej niźli z miłości, może z głupiej pychy

Zabiłem; więc pokora, wszedłem między mnichy,

Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem,

Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem,

Że jako robak w prochu…

 

                               *    *    *

 

Zły przykład dla Ojczyzny, zachętę do zdrady

Trzeba było okupić dobrymi przykłady,

Krwią, poświęceniem się…

 

Biłem się za kraj; gdzie? jak? zmilczę; nie dla chwały

Ziemskiej biegłem tylekroć na miecze, na strzały. 

Milej sobie wspominam nie dzieła waleczne

I głośne, ale czyny ciche, użyteczne,

I cierpienia, których nikt…

 

Udało mi się nieraz do kraju przedzierać,

Rozkazy wodzów nosić, wiadomości źbierać,

Układać zmowy – znają i Galicyjanie

Ten kaptur mnisi – znają i Wielkopolanie!

Pracowałem przy taczkach rok w pruskiej fortecy,

Trzy razy Moskwa kijmi zraniła me plecy,

Raz już wiedli na Sybir; potem Austryjacy

W Szpilbergu zakopali mnie w lochach do pracy,

W carcer durum. – A Pan Bóg wybawił mię cudem

I pozwolił umierać między swoim ludem,

Z Sakramentami.

 

Może i teraz, kto wie? możem znowu zgrzeszył!

Możem nad rozkaz wodzów powstanie przyśpieszył!

Ta myśl, że dóm Sopliców pierwszy się uzbroi,

Że pierwszą Pogoń w Litwie zatkną krewni moi!…

Ta myśl… zdaje się czysta…

 

Chciałeś zemsty? masz! boś ty był narzędziem kary

Bożej! twoim Bóg mieczem rozciął me zamiary.

Tyś wątek spisku, tyle lat snowany, splątał!

Cel wielki, który całe życie me zaprzątał,

Ostatnie moje ziemskie uczucie na świecie,

Którem tulił, hodował jak najmilsze dziecię,

Tyś zabił w oczach ojca, a jam ci przebaczył! 

Ty!…»

 

«Oby tylko równie Bóg przebaczyć raczył,

Przerwał Klucznik; jeżeli masz przyjąć wijatyk,

Księże Jacku, toć ja nie luter, nie syzmatyk!

Kto umierającego smuci, wiem, że grzeszy.

Powiem tobie coś, pewnie to ciebie pocieszy.

Kiedy nieboszczyk Pan mój upadał zraniony,

A ja, klęcząc nad jego piersią pochylony

I miecz maczając w ranę, zemstę zaprzysiągnął,

Pan głowę wstrząsnął, rękę ku bramie wyciągnął

W stronę, gdzie stałeś, i krzyż w powietrzu naznaczył;

Mówić nie mógł, lecz dał znak, że zbójcy przebaczył.

Ja też pojąłem, ale tak się z gniewu wściekłem,

Że o tym krzyżu nigdy i słowa nie rzekłem».

 

Tu rozmowę przerwały chorego cierpienia

I nastąpiła długa godzina milczenia.

Oczekują plebana. 

[…]

 

(…) ozwał się pod progiem

Dzwonek: znak, że przyjechał pleban z Panem Bogiem.

 

Właśnie już noc schodziła i przez niebo mleczne,

Różowe, biegą pierwsze promyki słoneczne,

Wpadły przez szyby jako strzały brylantowe,

Odbiły się na łożu o chorego głowę

I ubrały mu złotem oblicze i skronie,

Że błyszczał jako święty w ognistej koronie.

Kontakt

Email: fundacja@mochnacki.org

Adres korespondencyjny:
Fundacja im. Maurycego Mochnackiego
ul. Dunajewskiego 6, 31-133 Kraków, tel: 12 422 13 75

O Portalu

Portal polska-poezja.pl jest realizowany przez Fundację imienia Maurycego Mochnackiego. Celem projektu jest przypomnienie wybitnych tekstów poetyckich...
więcej...

Copyrigth © polska-pozja.pl 2015, projekt i wykonanie Studio graficzne Kraków