Maryla Wolska - Kora
W białej ruinie umarłego domu –
Ugodzonego w serce domu – siedzę
I zda się wnikam w nieznaną nikomu
W tę między śmiercią a żywotem miedzę.
Skrzypką świerszczową wczesny zmierzch dygoce –
Czy już mnie nie ma – czy wciąż jeszcze jestem?
W zamarłych ścianach tajne życia moce
Nasion mnie sypkim urzekły szelestem.
Skrzypką świerszczową mrok jesienny brząka,
Podzwania suche na przetaku ziarno;
Dokonań bliskość – witanie – rozłąka,
Wszystko pod skibą przytajone czarną,
Wszystko mi w zwarciu uwiędłego strąka,
Trumna dla kwiatu, dla ziarna kołyska,
Jawne – i oczom ukazane z bliska.
Trwam, czym już wnikła tam, skąd się nie wraca?!
Czym w sennej pustce długiego wieczora,
Jak do podziemi jeno zeszła Kora,
Dojrzałych nasion wywczasu strzegąca?
Byle wystrzelił znowu pęd do słońca!
I wszystko jedno – pszenicy czy ostu,
Byle darzyła się odkwitu praca
I dziw cudowny pełnił się po prostu,
Jak kiedy ręka, wspak, powrotnym gestem
Już przesypaną klepsydrę obraca...
Dlategom była – po cóż jeszcze jestem?!