Stanisław Baliński - Do poezji polskiej
O, wielka pieśni polska, jak ciebie mam kochać
I jakich słów mam dobrać, żeby to powiedzieć!
Kraj bowiem nie oznacza dla mnie granic tylko,
Ludzi, ziemi i lasów, kamienia i wody,
Ale oznacza jeszcze coś więcej, coś głębiej,
Coś, co tak tajemniczo wiąże. To – poezja.
Pomyśl, ile zawiodło ciał, maszyn i sprężyn,
Ile serc rozszarpano, ile lasów ścięto,
Ile zburzono domów i pól stratowano!
Ty jedna się ocalasz, ty jedna nie giniesz
I nie ulegasz nigdy. Przeciwnie – zwyciężasz,
Jak Warszawa, nie cofasz się przed żadna walką.
Wiedzą to barbarzyńcy. Nie darmo w Krakowie
Strącili uderzeniem bezmyślnym i tępym
Pomnik Panu znad Niemna, postawiony w hołdzie
Przez ojców, których syny widzą marność rzeczy.
Lecz za największe w świecie chwyciwszy kilofy,
Nie mogli śpiewającej nad nimi strącić strofy.
I teraz jej szukają, i teraz ją gonią,
Już myślą, że ją mają, znużeni pogonią,
Już chwytają za rymy i łapią za dźwięki,
Pieśń, że córą jest bogów, ucieka im z ręki.
Zarzucano ci, droga, smutki romantyczne,
Artystowskie nastroje, dreszcze skamandryczne,
Żar słów rewolucyjnych, jak ogień zdradzieckich,
I chłód, zimniejszy tylko od chłodu rzeźb greckich,
Nie pamiętając o tym, że kiedy przemawiać
Przypadło ci w historii, mogłaś Słowem zbawiać.
A gdy przyjdzie mi umrzeć, o wielcy bogowie,
Nie kładźcie mnie do ziemi, co usypia sennie,
Nie rzucajcie do morza, co pieści falami,
Ale dajcie mi zamknąć się, jak okrzyk, w słowie
I tym słowem odlecieć dajcie bezimiennie
W stronę słów nieśmiertelnych, co płoną nad nami,
Jak niegasnące ognie na szlakach ludzkości!
Tam zdmuchnijcie mnie lekko, jak oddech wierności.
Wieczór w Paryżu skończony. Możemy się rozejść.